Nadszedł 2015. Czyli zgrałem zdjęcia. To będzie ciąg dalszy naszych przygód w Chicago tym razem okraszony niejakimi zdjęciami.
A zatem. zacznijmy od tego, że pewnego niedzielnego popołudnia udaliśmy się na poszukiwania pomnika, co jego miastu Szikagu podarował Picasso Pablo oraz pomnika Marilyn Monroe, co go podarował jakiś inny artysta. Aby uczynić sobie życie trudniejszym tylko pobieżnie sprawdziliśmy gdzie się znajduje Marilyn - że na Miszigan Aveniu, ale nie sprawdziliśy czy numer jest południowy czy północny (to jest osobna historia z tą numeracją ulic). Zadowolilismy się tym, że w artykule, co podawał nieprecyzyjną lokalizację Marylin, było napisane, że Picasso też na Miszigan siedzi. Otóż nie siedzi. Ale to organoleptycznie stwierdziliśmy dopiero po przejściu z 5 kilometrów po Miszigan, żeby na wszelki wypadek nie przegapić Marylin, co nie wiadomo po której stronie numeru zero była.
Oczywiście była po tej drugiej, więc zrobiliśmy spory spacer po Grant Parku, w zasadzie na marne i zamiast Picassa musieliśmy się zadowolić Abakanowicz i Kościuszką. Sami rozumiecie...
W każdym razie po przejściu rzeki udało nam się w końcu odnaleźć Marilyn. Marilyn jaka jest każdy widzi. Dla porządku zaznaczam, że mimo, że ją podwiewa to kobietą przyzwoitą jest i gacie ma:
Marilyn jako taka otwiera fragment ulicy nazywany potocznie the Magnificent Mile, który jest wspaniałym miejscem do szopingu wedle wszelakich przewodników. Za to kompletnie nie ma na nim rzeźby Picassa. Rzeczoną rzeźbę znaleźliśmy zupełnie przypadkiem wracając z piwa wypitego w pubie sieciówce ze Szkotem astronomem. Jest na Daley Plaza, które kompletnie nie jest na Miszigan. Chętnie bym porozmawiał z Panem/Panią, który raczył był w artykule twierdzić inaczej. W każdym razie dnia w którym znaleźliśmy Marylin udaliśmy się dalej na północ nie bacząc kompletnie na uroki domów towarowych wszelakich w tym Haendemu albowiem mieliśmy cel.
Celem tym był budynek co się swojsko zowie Dżon Henkok Senter. No dobra, może nie swojsko, ale się zwie. A celem był z następującego powodu. Otóż jak wiadomo, Szikago przez jakić czas było siedzibą najwyżsego budynku na świecie co się nazywał Sirs Tałer. Piszę nazywał, bo teraz się zwie Łillis Tałer. I nie jest też już najwyższym budynkiem na świecie. Tym niemniej nadal jest atrakcją turystyczną i można nań wjechać windą. Problem polega na tym, że za rzeczoną przyjemność korzystania z usług transportu wertykalnego trzeba zapłacić 18$ od łeba. Enter Dżon Henkok Senter, który co prawda jest ze 20 metrów niższy od Łillisa, ale za to ma przyjemną cechę posiadania baru na piętrze numer 96, gdzie można wjechać windą za friko, byleby była konsumpcja. Ceny wbrew pozorom nie są jakieś straszne w porównaniu z centrum Chicago, a w każdym razie na pewno wychodzi taniej niż wjazd na Łillisa, plus dostaję się za to piwo. For ze łin, jak mawiają tubylcy. Siedzieliśmy, zatem w trochę nienajlepszym miejscu sali, bo często jest tam pełno - przewodniki wymieniają ten trik a ludzkość podąża - ale i tak widok był dość sympatyczny:
Aby zakończyć przechadzkę postanowiliśmy się udać coś zjeśc, a ponieważ jesteśmy sknery a komunikacja w Szikagu nie jest najtańsza, to trochę podrałowaliśmy na piechotę. Plan był taki, aby udać się do Griktałn, gdzie miały być restauracje i społeczność grecka. Człapiąc w betonowej dżungli i będąc już w miarę niedaleko natknęliśmy się na trochę wyblakłe ogłoszenie o tejst of Gris Fest. Daty wydawały nam się znajome, jak czas przeszły. Okazał się to być jeszcze czas teraźniejszy, więc wpakowaliśmy się w hordę Greków, grillowanych szaszłyków, szpinakopit i tzatzików. Na obu końcach odgrodzonych ulic były też występy artystyczne: my trafiliśmy na zespół, w którym śpiewała grecka Beata Kozidrak, posiadająca ten typ trwałej na długich włosach, który ma imitować notoryczny powiew wiatru. Dośc niepokojące doznanie. Atrakcji kulturalnych dopełnił występ grupy tanecznej, bodajże dionysos dancing troupe, który jednak wydawał się dość nierówny, ale może to dlatego, że ustawili jakiegoś strasznie początkującego człowieka na pierwszy ogień. Kiedy już odesłali go na ławkę rezerwowych zrobiło się zdecydowanie lepiej.
Mógłbym napisać jeszcze o czajnatałn, które nas zawiodło, ale postanowiłem stosować metodę z 1000 i jednej nocy, więc będzie w następnym jak i o festiwalu dżezowym. A oprócz tego może i o bejsbolu i Bongu (ale to nie tak jak myślicie).
Spotkaliśmy Amerykankę w Ameryce, która wróciła z Europy i powiedziała, że zupełnie nie mogła się w tych miastach zorientować, bo co skrzyżowanie to nazwa ulicy się zmienia. Nie dało się jej wytłumaczyć, że ulica ciągnąca się przez 50 km jest jeszcze bardziej myląca. A nadawanie numerów symetrycznie od 0 w kierunku + i - jeszcze pogarsza sprawę.
ReplyDeleteA czy wieże, które jakoś tak nazywają Trump, nie są teraz najwyższe (w Chicago)? Pewnie się nie da wyjechać i pewnie powyżej jakiejś wysokości to całe wznoszenie przestaje mieć sens, ale czy nie są teraz najwyższe?
ReplyDeleteNo ale te ulice maja oznaczenia: N i S lub W i E. Do tego w orientacji pomaga np jezioro. Wszystko to czasem jednak zawodzi i mozna jechac np godzine w totalnie przeciwnym niz zakladany kierunku najdluzsza ulica swiata czyli Yonge Street: http://en.wikipedia.org/wiki/Yonge_Street Dobrze ze nie wyladowalam tamtego dnia nad Huronem. He he.
ReplyDeleteznaczy trzeba z kompasem działać po tych ulicach?
ReplyDeleteE, W wobec numerów domów do i ponad 1500 na niewiele się zdaje. Bo skąd masz wiedzieć, na którym kilometrze w tej luźnej zabudowie znajduje się powiedzmy numer 1250? To jest system stworzony przez auta dla samochodów. ;P
ReplyDeleteTrump Tower raczej nie jest w Chicago.
ReplyDeleteA co do kompasów to niekoniecznie, bo google zwykle wie gdzie jest jaki numer, tyle, że trzeba wiedzieć, czy na N czy na S. Bo przy numerach rzędu paru tysięcy to może być naprawdę duża różnica.
Oh yes it issss:
ReplyDeletehttp://newstructures.blogspot.com/2008/08/construction-topped-off-on-trump-tower.html
Ty i ten Twój gugiel. Ale nawet w tym poście jest napisane, że nie jest wyższe od searsa. Czyli obadwa nie mamy racji. ;-)
ReplyDeleteNo, nie jest wyższy. Ale ratuje mnie ten pytajnik po zdaniu o tym, że być może jest najwyższy. ;P
ReplyDelete