Saturday, April 26, 2014

O taksówkach z O'Hare

  Nie mam złudzeń, że zacznę znowu regularnie pisać, ale kto wie. Może jak sie skoncentruję na krótszych tematach to i częściej niż raz na rok się coś pojawi.
Nie zakładałbym się o duże pieniądze. Także, dalej, jakby nigdy nic.

  Na początek disklejmer: czuję się rozpieszczony przez moje dziedzięckie wspomnienie wysokiej kultury taksówkowej europejskiej a może nawet bardziej polskiej. W moim, spaczonym przeszłością, mniemaniu jak się wsiada do taksówki, to kierowca za relatywnie znośną cenę zawiezie na miejsce, pomoże bambetla zapakować do bagażnika, będzie wiedział gdzie się jedzie a i rozmową zabawi, czasami proponując grę co to jeśli się będzie wiedziało jakiś mocno nieistotny szczegół nt. powstania kościuszkowskiego to kurs będzie za darmo (nie wiedziało się). Od czasu dziedzięctwa trochę mi się zdarzyło taksówkami jeździć w róźnych miejscach i różnie bywało. Wyrolowano mnie raz czy dwa, zawieziono nie tam gdzie trzeba, taksówki trzymały się na słowo honoru, a czasami taksometr nawet jeśli  był, to prośby o włączenie go były zbywane spojrzeniem sugerującym moje niedorozwinięcie umysłowe. Tym niemniej, we wszystkich tych przypadkach, jakoś nie miałem wątpliwości, że mam doczynienia z akolitami prastarego zakonu taksówkarzy. Takie wątpliwości pojawiły się dopiero w Stanach.

Z okazji podróży służbowych zdarza mi się ostatnio w miarę regularnie korzystać z taksówek w różnych dziwnych miejscach i ogólnie rzecz biorąc mój taksówkowy światopogląd nie napotyka dysonansów poznawczych tak długo, jak nie wsiadam w taksówkę z lotniska O'Hare do domu (do dużego pokoju). Kursy w innych miastach a takoż kursy na lotnisko jakoś wpisują się w moją wizję tego jak działają taksówki, mimo tego że chyba po jednym kursie w NY ukradli nam dane z karty kred. a podczas jednego kursu na O'Hare stawałem pod bankomatem, bo taksiarz potrzebował gotówki. Tym niemniej w większości przypadków kierowcy wiedzieli gdzie jadą, po co, i generalnie wszystko działało.

Powrót z lotniska, z jakiegoś powodu, jest bardzo często inny. Praktycznie każda taka wycieczka obfituje w ciekawe historie, które dotychczas rzadko mi było dane spotkać decydując się na płatny transport samochodowy. Zacznijmy od tego, że transport taksówkowy z lotniska O'Hare jest rygorystycznie obwarowany przepisami i zmonopolizowany (jak zaskakująco wiele rzeczy w USA) - w tym wypadku przez lotnisko. Taksówkę można wynająć tylko ze zorganizowanej przez lotnisko kolejki, a ogłoszenia w terminalu twierdzą, że jakikolwiek iny transport jest nielegalny. Zabija to trochę ten dreszczyk emocji, kiedy biorąc taksówkę z lotniska w nowym mieście nie wiesz czy przypadkiem właśnie nie wydajesz swoich oszczędności życia, ale trudno. Z nielicznych rozmów mających miejsce podczas tych wyjątkowych kursów, kiedy zdarza się, że zbiory języków którymi mówimy ja i kierowca mają jakieś przecięcie, wydaje mi się, że zorganizowane jest to w ten sposób, że taksówki, zanim pozwoli im się stanąć w tej jedynej słusznej kolejce, stoją na jakimś mohutnym parkingu, z którego dopiero są wzywane na terminal. Luksus stania na tym przed-parkingu, kosztuje ok. 4-5 dularów i często trwa z godzinę, w związku z czym  pierwszym zabawnym motywem pojawiającym się podczas podróży z O'Hare jest to, że taksiarz jest zirytowany na dzień dobry (lub dobry wieczór, w zależności od pory dnia). Irytacja ta zwykle wzrasta w momencie w którym się okazuje, że kurs jest do jednej z miejscowości, gdzie nie można liczyć taryfy x1.5, co powoduje dalsze urażenie kierowcy.  Chodzi o to, że większość kursów z lotniska jest płatnych x1.5 oprócz, do ok. 10 miejscowości w tzw. Czikagoland, które wg. słów jednego z kierowców, "wlazły w dupę burmistrzowi Emmanuelowi".

Także, zaczyna się zwykle od irytacji. Później następuje drugi etap, w którym okazuje się, że taksówkarz nie ma bladego pojęcia gdzie jest miejsce do którego chce się jechać. Zdaję sobię sprawę, że czasy egzaminów taksówkarskich ze znajomości ulic odchodzą do lamusa, często z powodu GPS'a, oraz że okolice Chicago są w cholerę duże (z drugiej strony te same ulice idą kilometrami ), ale już na przykład zorientowanie gdzie leży miejscowość jako taka, wydaje mi się, jak mawiają Włosi:
"minimo sindacale". No więc nie tutaj. Problem często nakłada się na brak języka którym obie strony mogłyby się porozumieć, w którym to przypadku  mógłbym tłumaczyć taksówkarzowi gdzie ma skręcić itd. W przypadku problemów komunikacyjnych  sprawę ratuje ajfołns, tyle że trzeba jeszcze dobrze wklepać nazwę ulicy, czemu stoi na przeszkodzie kryzys komunikacyjny również. Zdarzało mi się osobiście wklepać adres w rzeczonego ajfołnsa, po której to czynności kierowca w absolutnej ciszy wpatrywał się w niego religijnie, okazjonalnie tylko zerkając na ulicę którą jechał.

Są też kursy, kiedy w sumie to wolałbym żebyśmy się nie porozumiewali tym samym językiem, na przykładzie pana, który zwracał się do mnie per "broł" i opowiadał mi o doświadczeniach swoich oraz swoich kolegów w podrywaniu oraz zdobywaniu płatnych "biczes" w krajach latynoskich i nie tylko.

Pomoc w wyładowywaniu i władowywaniu bambetli się zdarza, ale rzadko. Zawsze natomiast należy się kierowcy napiwek, w wysokości conajmniej 15-20%, no bo jakże inaczej. Dzisiaj natomiast trafił mi się kierowca, który jak dotychczas jest dla mnie czempionem, z powodu, że na dzień dobry mnie zbeształ że wsiadam do taksówki z kolejki zamiast sobie zadzwonić po taką z Ołk Park, która będzie wiedziała gdzie to jest bo on przecież nie wie. Głupio mi się zrobiło. Także nawigowałem pana grzecznie podczas gdy on zawzięcie smarkał i był chory, zachowując jednak wzniosłe i trochę pogardliwe milczenie. Trochę zmiękł był w Ołk Park i nawet zainteresował się historycznymi budynkami, tymi co to je Franciszek L.W. zadisajnował.
Następnie zażądał opłaty w gotówce, bo potrzebował kupić benzynę a nie chciał wracać do garażu, bo jest przecież chory. Cóż ja miałem na to powiedzieć? Wyciągnąłem potulnie plecak z bagażnika i dałem 15% napiwku w gotówce.




2 comments:

  1. bardzo dobry wpis! może ja też się zmotywuję i reaktywuję bloga :)

    ReplyDelete
  2. Czytam to prawie półtora roku później. To już czas napisać coś nowego. Szanowny Pan raczy się nie obijać.

    ReplyDelete