Sunday, July 10, 2011

O spędzaniu łykendów oraz fors of dżelaj

No dobra. W zasadzie to nie wiemy jak się spędza fors of dżelaj we właściwy sposób, ale mamy pewne podejrzenia. Podejrzenia nasze sugerują, że najprawdopodobniej tubylcy urządzają barbekju i oglądają fajerłorksy. Ale są to tylko przypuszczenia, ponieważ obie te atrakcje udało nam się przegapić. A to dlatego, że udaliśmy się do Starved Rock State Park co się znajduje jakieś 80 mil od nas i jest bardzo sympatyczną odmianą od reszty stanu, który wedle ostatnio ukutego sformułowania, jest "topologically challenged". W każdym razie w State Park jest wielkie centrum dla gości, gdzie można dostać mapę szlaków które wiodą wzdłuż kanionów - kaniony to główna atrakcja -ale i nabyć absolutnie ohydnego veggie-burgera, funnel cake'a, hordę pamiątek i ogólnie jak powiedziałyby dzieci z Biskupina - "KONIIIIKII" (metaforyczne, nie było prawdziwych).
W tym mniej więcej miejscu goście parku dzielą się na dwie grupy, pierwszą, jak sądzimy, stanowili amerykanie, którzy rozłożyli się hordami na łące i odpalili grille i drugą, która udała się w kaniony. Druga grupa dzieli się na dwie istotne podgrupy, czyli właścicieli psów i Polaków. Oprócz tego były śladowe ilości latynosów i hindusów - nie jest zbyt jasne czy posiadali schowane psy czy może pochodzili od Kościuszki albo innego Domeyki. W każdym razie rodacy swoim zachowaniem przysparzają chwały kraju ojców, oj przysparzają, a to oddając mocz w częściach parku a to polecając sobie dość głośno aby spojrzeć na ten "pikny wiu" i że "będziemy bek za half ałer".

W każdym razie kaniony śliczne,  w jednym miejscu nawet był wodospad, w którym można się było opluskać, co było sympatyczną odmianą od gorąca. Dość zaskakujące jest to, że na większości szlaków bliższych visitor's center ścieżki są obudowane drewnianymi deptakami. Coś jak w Chinach, ale tam był beton. Jak się uda dojść troche dalej, to drewna trochę mniej, ale trochę się zawsze znajdzie. Delikatnie to zabija przyjemność obcowania z dziką naturą. To, i hordy rodaków of kors.
Z jakiegoś powodu, zarząd parku krzywo patrzy na łowienie na trawie. 
 Wodospad z hordą kwiczących dzieci.
 Kanion plus rodacy

W ten łikend, który był już zupełnie normalnym łikendem udało nam się, w zasadzie przypadkowo, zaobserwować dwa różne sposoby spędzania łikendów przez tubylców. Drugim jest szopping w autlecie, o czym przekonaliśmy się kiedy nieopatrznie udaliśmy się tam w celu zakupieniu butów. Na szczęście dość szybko zamknęli, ale hordy miejscami porównywalne z centrum handlowym w L'Aquili po trzęsieniu Ziemi.

O wiele ciekawszy sposób spędzania łikendu zaobserwowaliśmy przypadkiem, kiedy postanowiliśmy przejść od dałntałn do Linkoln Park wzdłuż jeziora Miszigan. Nie jest to prosta sprawa, bo Miasto Chicago dla ludzi chcących przejść tą drogą ma kilka niespodzianek w postaci remontów i objazdów, ale w zasadzie tylko na początku - potem już można spokojnie iść wzdłuż brzegu. Jeszcze przez chwilę zahaczyliśmy o Navy Pier, co podobno miało być wesołym miasteczkiem z watą cukrową a było kakofonią głośnej muzyki, fast foodów i kolejek do toalet. Być może wata i strzelnice byłe gdzieś dalej ale uciekliśmy. Wracając do spaceru, idąc wzdłuż jeziora można napotkać plażę, co trzeba sobie powiedzieć, nie jest niespodziewane nad jeziorem. W zasadzie równie spodziewanym są rzędy łódek zacumowane w pewnym momencie - jest ich tam pewnie kilkadziesiąt lub może i nawet kilkaset stojących w sporym ścisku i z widokiem na ulicę i wieżowce. To co, przynajmniej dla mnie, było niespodziewane, to wykorzystanie tych łódek jako sposobu na spędzanie soboty. No dobra, samo wykorzystanie łódki na spędzenie soboty nie jest zaskakujące samo w sobie, ale sposób i owszem. A to dlatego, że wykorzystanie łódek na jeziorze Miszigan jest po pierwsze uskuteczniane w skali w zasadzie przemysłowej a po drugie nie wiąże się z wypływaniem tejże łódki gdziekolwiek. Dość istotnym czynnikiem takiego spędzania czasu jest bardzo głośne puszczanie muzyki techno (naszemu sąsiadowi by się pewnie spodobało), co biorąc pod uwagę przemysłowość zjawiska oraz małe odległości między łódkami prowadzi do naprawde interesujących efektów dźwiękowych. Oberwowaliśmy to zjawisko z brzegu przez jakiś czas i jest doprawdy fascynujące. No dobra, nie jest, ale siedzieliśmy w cieniu i było gorąco. Aby lepiej zobrazować fenomen:
To jest jeno wycinek pola łódek o których mowa. Najlepsza z żon, przypomniała mi jednak, że nie jest to zjawisko nowe i że zetknęliśmy się z nim poprzez utwór muzyczny, zaprezentowany nam lata temu przez Pana V., który dla porządku przytaczam (jeśli uda mi się zalinkować jutuba)

4 comments:

  1. A widzieliśta nowe?
    http://www.youtube.com/watch?v=GI6CfKcMhjY&feature=relmfu

    ReplyDelete
  2. "(...) czyli właścicieli psów i Polaków" Amerykanie, szukając po american civil war taniej alternatywy dla murzynów, znaleźli rozwiązanie.

    ReplyDelete
  3. powinien być znaczek "lubię to!" :)

    ReplyDelete